DRUM & HAMAS
Plastik / grudzień 1998
 
Za szyldem Muslimgauze kryje się trzydziestoparoletni mieszkaniec Manchesteru, Bryn Jones. Jones uruchomił swój projekt w 1982 r. jako odpowiedź na izraelską agresję na Liban. Burzliwe losy Bliskiego Wschodu, gdzie wielka politykazmieszana z nacjonalizmem i religijnym fanatyzmem wciąż przynoszą konflikty zbrojne i akty terroru, do dziś pozostają jego inspiracją. Ów obszar Jones uznaje za najważniejszy punkt współczesnego świata. Ze szczególną uwagą śledzikonflikt izraelsko-palestyński. Z fanatycznym wręcz uporem deklaruje poparcie dla Palestyńczyków i miażdżąco krytykuje Izrael. Sympatyzując z arabskimi ugrupowaniami Hamas, Islamic, Jihad, Hezbollah, Abu Nidal usprawiedliwia ich radykalne posunięcia: "Robią, co uważają za słuszne. Walczą za swój naród. Nie można ich krytykować z zewnątrz"
Równocześnie zaprzecza tej ostatniej własnej wypowiedzi, obdarzając bezwzględnym veto wszystko, co związane z-jak to nazywa- "nikczemnym reżimem Izraela". Kryptofaszysta? Swą postawę uzasadnia faktem, iż Izraeljest okupantem ziem palestyńskich i łamie prawa człowieka. Kieruje uwagę na Afganistan, konflikt Iracko- Irański, Tybet. Muslimgauze zbliża się do kondycji zaślepionego fanatyka, bezwzględnie dzielącego świat na dobrych i złych, ale nie upadł tak nisko, by swoje opinie narzucać innym: " Ktoś może nazwać to obsesją, szaleństwem. Nie dbam o to. Wierzę w to, co robię,to moja pasja. Kocham to, co robię. Przedstawiam swój punkt widzenia. Jeśli ci on nie pasuje, nie sluchaj Muslimgauze." Jones nie jest muzułmaninem. Określa siebie jako człowieka areligijnego. Nigdy nie był na Bliskim Wschodzie, twierdzi, iż dopóki trwa wojna, jego noga tam nie postanie. Dodaje przy tym fatalistycznie, iż pokój jest odległym marzeniem...
Jego nagrania są w większości komentarzem do kolejnych aktów bliskowschodniej tragedii. "Muzyka nie jest polityczna,ale jej tworzenie tak". Jones czerpie informacje z mediów, niekiedy włącza do muzyki fragmenty wypowiedzi
polityków i komentatorów, na okładkach wykorzystuje zdjęcia z tamtych rejonów. Tworzy wyłącznie muzykę instrumentalną: "Nie wygłaszamy kazań, dlatego nie mamy tekstów. Wierzę jednak, że wysłuchanie tej muzyki skłoni do pytań. Tytuły są przewodnikiem dla tych, ktorzy chcieliby uzyskać informację o sytuacji, która się za nimi kryje. "Ideologiczny ciężar przekazu opiera się na tytułach utworów i okładkach płyt,często prowokacyjnych. Album komentujący jeden z etapów izraelsko-palestyńskich pokojowych neogocjacji ma na okładce zdjęcie przedstawiające uścisk dłoni wyminiany przez obradujących w Białym Domu Arafata i Rabina, podpis a zarazem tytuł płyty brzmi "Betrayal" (zdrada). Przykładowe tytuły innych pozycji: "Hamas Arc", "Vote Hezbollah", "Hebron Massacre", "United States Of Islam", "Izlamaphobia".
 
Ich okładki przedstawiają uzbrojonych, zamaskowanych muzułmańskich partyzantów, kobiety trenujące na pustyni strzelanie, okaleczone ofiary starć, wreszcie muzułmańskie symbole religijne. Co by nie sądzić o postawie Muslimgauze'a, Jones - artysta jest autorem
charyzmatycznych, niepowtarzalnych nagrań. W młodości inspirowała go niemiecka awangarda (Can, Faust), punk i industrial. Jego własna muzyka całkowicie podporządkowana jest rytmowi. Fundamentem są hipnotyczne, transowe rytmy Bliskiego Wschodu. Muslimgauze zapętla ścieżki tradycyjnych, akustycznych instrumentów etnicznych i splata je beatem generowanym przez automaty, poddawanym różnorodnym brzmieniowym odkształceniom. Reszta to tylko ozdobniki budujące głęboki groove: nagrania głosów arabskich wokalistów, odgłosów życia gwarnej, bliskowschodniej ulicy, islamskich modlitw, partie egzotycznych instrumentów i ekstrawaganckie, naloty zmutowanej elektroniki, niekiedynaśladujące wojenny zgiełk. Warsztatowo realizacje Muslimgauze bazują na preparacji taśm i kreatywnym wykorzystaniu prostych syntezatorów i automatów perkusyjnych. Jones pogardliwie odrzuca sampler, uznając, że zależy mu na oryginalnym brzmieniu. Korzysta ze swego taśmowego archiwum pełnego nagrań muzyki
i odgłosów otoczenia z Bliskiego Wschodu. Powstają wielowymiarowe, atmosferyczne pejzaże pełne wschodniego kolorytu, niekiedy utrzymane w tonie postindustrialnych, drapieżnych kolaży ("Massacre Of Hebron"), innym razem ciążące ku klimatycznemu dubowi o ambientowym oddechu ( "Gun Aramaic", "Salaam Alekum Bastard"- Muslimgauze współpracował też z Rootsmanem), albo bliskie formuły, którą możnaby określić minimalistycznym, noise'owym wydaniem
drum'n'bassu ( ostatnie produkcje "Farouk Enjineer", " Mazar - i - Sharif"). To tylko pobieżny przegląd ulubionych estetyk Muslimgauze. Ma on na swym koncie przeszło 50 tytułów: albumów CD, EP-ek, limitowanych edycji płyt analogowych. Staalplaat ogłosił nawet subskrybcjię na dzieła Muslimgauze, minimalny wkład 100 funtów uprawnia do wpisu na listę nabywców limitowanej serii wydawnictw " tylko dla fanów". Trudno się oprzeć urokowi tej muzyki, mieszającej orientalne transy z nowoczesnym, eksperymentalnym brzmieniem i rytmem. Muslimgauze przesyła nam serię egzotycznych dźwiękowych pocztówek naznaczonych niepokojącym zgrzytem czy rysą, które maja naprowadzić uwagę na problemowy wymiar owych bajkowych regionów. Jones stworzył nowy model agit popu na miarę epoki konsumpcyjnej: twórczość zapładnianą " z drugiej ręki" przez media, która narasta w nieumiarkowanej ilości , proporcjonalnie do ich informacyjnej kanonady, a w swym zaangażowanym kanale transmisji rezygnuje z werbalizacji na rzecz artykulacji hasłowo - obrazkowej, buduje atrakcyjny, angażujący klimat, by poruszać jego zakłóceniami, oddzialując nie tyle na intelekt, ile na zmysły.
Rafał Księżyk
Wojenna ścieżka dźwiękowa.
Kilka uwag o muzycznym terroryzmie Muslimgauze'a


Z całą pewnością nie będzie to tekst o jihadzie, fundamentalizmie i talibach. Ani słowa o aktach agresji, represjach i odwecie. Niewątpliwie natomiast te kilkadziesiąt zdań traktować będzie o jedynej dopuszczalnej i uprawnionej formie terroryzmu, o terroryzmie artystycznym. O sztuce pojmowanej jako akt terroru, wymierzony w stereotypy, ustalone konwencje i powszechne mniemanie. O sztuce dźwiękowej Muslimgauze'a.
Sam pomysł wykorzystania muzyki jako nośnika przesłania ideologicznego nie jest nowy. Nie bez przyczyny jeden z najbardziej radykalnych twórców "swobodnej improwizacji" Peter Brötzmann nadawał swym płytom tytuły takie jak Machine Gun czy Fuck De Boere (nota bene obie kompozycje pochodzą z roku 1968), zaś zawarty na nich materiał dźwiękowy miał, w zamyśle twórcy zwalić z nóg drobnomieszczańską publiczność lub też dać wyraz wściekłości i bezsilności w obliczu apartheidu.
Bądźmy jednak konsekwentni. Ani słowa o ideologii, o politycznych i światopoglądowych przesłaniach Bryne'a Jonesa. O tytułach płyt i utworów (Hebron Massacre, Palestine Is Our Izlamic Land etc.), których jednoznaczność i dobitność wyraźnie obnaża niemal paranoiczne przywiązanie Muslimgauze'a do ideałów islamskiej rewolucji w jej najskrajniejszych, najbardziej fanatycznych przejawach. Pomówmy raczej o sztuce dźwięku.
W przypadku wspomnianego powyżej Petera Brötzmanna nonkonformizm estetyczny i polityczny radykalizm, lokujący go niebezpiecznie blisko Frakcji Czerwonej Armii, pozbawione były jednak wymiaru dialogu z kulturą masową. Niemiecki artysta ostentacyjnie ignorował popkulturę, zarówno w zakresie wykorzystywanych środków artystycznych, jak i w kwestii produkcji i rozpowszechniania swoich publikacji. Brötzmann był bowiem wówczas twórcą par excellence kontrkulturowym, funkcjonował poza oficjalnym obiegiem medialnym, co było również swego rodzaju manifestem nonkonformizmu artystycznego. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja bohatera naszego artykułu. I choć nie on pierwszy zaczął świadomie wykorzystywać schematy i konwencje popkultury właśnie w celu obnażenia jej schematyczności i konwencjonalności (by wspomnieć tylko parodystyczny wymiar dokonań takich twórców jak Frank Zappa, John Zorn czy Bill Laswell), to jednak nie można zapominać, że także Muslimgauze pozostawał w nieustającej polemice z kulturą masową. Przyjrzyjmy się temu nieco bliżej.
Materią, którą posługuje się i preparuje Muslimgauze jest dźwięk, dobiegający z radia, z ulicy, z instrumentu muzycznego, z ludzkich ust. Ulotny, lecz schwytany w sieć mikrofonów i uwieczniony na magnetofonowych taśmach. Nieskończenie cierpliwy, plastyczny i podatny na wszelkiego rodzaju zabiegi, jakie tylko podsunie wyobraźnia autora siedzącego przy stole mikserskim, który niepostrzeżenie, lecz nieodwołalnie przeistacza się w stół sekcyjny. Nie wypada jednak zapominać, że z równą wprawą Muslimgauze posługuje się konwencjonalnymi gatunkami i stylami muzyki popularnej. Muzyka Muslimgauze jest aktem terroru, wymierzonym jednak nie w konkretne siły polityczne, jak to deklarował sam twórca, lecz w porządek pojęć, nazw i kategorii klasyfikujących przejawy kultury masowej i przeistaczających je w towar.
Punktem wyjścia dla Muslimgauzowskich dekonstrukcji i preparacji jest "muzyka arabska", wzbogacona jednakże o najnowsze zdobycze muzyki "elektronicznej", "tanecznej" oraz tzw. "minimal music". W wielu swoich najciekawszych utworach Muslimgauze stosuje pewien dość charakterystyczny zabieg. Otóż, tworzy on dwie naraz, równoległe i symultaniczne względem siebie ścieżki dźwiękowe. Pierwszą z nich kreują melodie, rytmy i dźwięki wydobywane z tradycyjnych instrumentów bliskowschodnich, wzbogacone niekiedy o pozamuzyczne tło dźwiękowe "świata arabskiego": odgłosy ulicy, śpiew muezzina, komunikaty radiowe i telewizyjne etc. Druga ścieżka, nałożona na pierwszą, powstaje ze spreparowanych elektronicznie szumów, zgrzytów i sprzężeń, które uzupełniają, powtarzają i naśladują, czy wręcz imitują brzmienie, melodykę i rytmikę muzyki arabskiej. Muslimgauzowskie automaty udają prawdziwe instrumenty muzyczne, udają zresztą w sposób nieudolny. Nieudolność ta jest jednak jak najbardziej zamierzona i celowa, oto bowiem ta "zapętlona", "hipnotyczna" i "transowa" muzyka zniewalająca słuchacza urokiem egzotyki, wysyła zarazem niedwuznaczny sygnał: uwaga, wszystko to mistyfikacja, te urokliwe ścieżki dźwiękowe zostały spreparowane z premedytacją przez automaty "improwizujące swobodnie" na bazie muzyki arabskiej. Efekt jest niezwykle zastanawiający. Powstaje coś na kształt "muzyki ludowej automatów".
Upór, konsekwencja i pasja, z jaką Muslimgauze detonuje swe elektroniczne zgrzyty, szumy i sprzężenia na obszarze, wydawać by się mogło całkowicie oswojonej, rozpoznanej i sklasyfikowanej "muzyki arabskiej", sprawia, że obracają się w proch potoczne wyobrażenia i konwencjonalne określenia dotyczące zarówno muzyki "ludowej" jak i "elektronicznej". Obie one funkcjonują już od dawna w obrębie kultury masowej, funkcjonują rzecz jasna także, czy może przede wszystkim(?), jako towar - charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny i skierowany do określonej wyraźnie, docelowej grupy odbiorców. Muslimgauze burzy ten porządek, wprowadzając pewien chaos poznawczy i rozprawiając się z rozpowszechnionymi w kulturze masowej (i przez nią) mitami "elektroniki" i "ludowości".
Muzyka "ludowa", w swej wersji popularnej, epatuje zwykle egzotyką lub, wręcz przeciwnie, zapoznaną lecz właśnie przywróconą swojskością. Jej mitem jest "powrót do korzeni", ponowne odkrycie źródeł muzyki, ocalenie tego, co odwieczne. Cechuje ją (w myśl sloganów reklamowych) nieskrępowana niczym spontaniczność, ekspresja oraz szczerość przekazu. Towarzyszy jej zwykle stały zestaw przymiotników, tyleż oczywistych, co wieloznacznych, określających jej cechy charakterystyczne. Jest więc ona, niemal bez wyjątku, "porywająca", "energetyczna", "ludyczna" (co niekiedy ma być synonimem ludowości) i "transowa", cokolwiek by to miało oznaczać. Muzyka "elektroniczna" z kolei jest mitem (w Barthesowskim tego słowa znaczeniu) sama w sobie. Jest pieśnią zautomatyzowanej i zdehumanizowanej, czy wręcz nieludzkiej, przyszłości, która rozpoczyna się właśnie tu i teraz. Jest to muzyka przymiotników takich jak "motoryczny", "chłodny", "bezduszny" czy "zaprogramowany". Cechuje ją (jak chcą reklamodawcy) automatyzm, niechęć do improwizacji oraz, rzecz jasna, perfekcja i doskonałość. I ona niekiedy bywa "transowa", jest to jednak bez wątpienia "trans" inny od "ludowego", jego źródłem jest monotonny i nieustający rytm maszyny.
Mamy tu więc dwie skrajności: tradycję przeciwko przyszłości, spontaniczność w przeciwieństwie do automatyzmu, czy wreszcie człowieczeństwo wobec bezduszności maszyny. Ustanawiają one niejako dwa bieguny muzycznego świata kultury masowej, zamykając go zarazem w sztywnych ramach konwencjonalnych określeń i wyobrażeń, służących tyleż nazywaniu rzeczy i zjawisk, co promocji i sprzedaży muzyki jako produktu - towaru. Nawiasem mówiąc nie są to jedyne opozycyjne kategorie kultury masowej, jakie demistyfikuje twórczość Muslimgauze'a. Równie skutecznie rozprawia się ona z mitami "komercyjności" (utożsamianej z "tandetnością") oraz przeciwstawianej jej "awangardowości" (która w kulturze masowej jest tożsama z "niezależnością", czyli umykaniem presji producentów, wydawców i publiczności). Jones, twórca "osobny", nagrywający dla małych, "niezależnych" wytwórni płytowych sięgał bowiem z upodobaniem po gatunki i style muzyczne wykreowane przez popkulturę i traktowane w jej obrębie jako stricte komercyjne (drum'n'bass, techno, trip hop etc.). Nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu osiągać efektów artystycznie interesujących i wartościowych oraz pozostać "niezależnym" (i dalekim od politycznej poprawności) w swych poglądach estetycznych i politycznych.
I właśnie między tymi stereotypowymi wyobrażeniami muzyki "ludowej" i "elektronicznej", "komercyjnej" i "niezależnej" Muslimgauze detonuje swój dźwiękowy granat, czyniąc niemałe spustoszenie pośród schematów, potocznych mniemań i ustalonych definicji. Bo też i jego muzyka niełatwo poddaje się definiowaniu. Określa się ją jako noise dub, "elektroniczne etno" i na wiele innych sposobów. Wszystkie te niewiele, lub może zbyt wiele znaczące terminy i pojęcia nie są w stanie ogarnąć zjawiska, które z założenia i z pełną premedytacją wymyka się wszelkim określeniom oraz łatwym generalizacjom. Trzeba przy tym pamiętać, że przytoczone powyżej określenia mają charakter czysto funkcjonalny, ich głównym, jeśli nie jedynym, celem jest klasyfikowanie towaru. Przez swą nieklasyfikowalność muzyka Jonesa obnaża zarazem przemożną tendencję kultury masowej do nazywania, osaczania nazwami i szufladkowania w odpowiednich kategoriach wszystkiego co rodzi się w obrębie popkultury.
Rzecz w tym, że Muslimgauze jest zarówno "ludowy" jak i "elektroniczny", a mówiąc dokładniej nie jest ani taki, ani taki. Rzec można, że całkiem świadomie transcenduje obie konwencje. Kala "ludowość" muzyki arabskiej (czy też naszego o niej wyobrażenia) wszczepiając jej wirusa elektroniki, wprowadza do utworów "etnicznych" brzmienia automatów perkusyjnych i elektronicznie preparowanych instrumentów, czyniąc ją tym samym "egzotyczną" w dwójnasób. "Egzotyka" Muslimgauze'a jest "egzotyką" zdobyczy cywilizacji wszczepionych w naturalną tkankę dźwiękową ludowej muzyki arabskiej. Z drugiej jednak strony Jones humanizuje hermetyczną i nieludzką muzykę "elektroniczną" (naruszając tym samym przyjętą konwencję), wprowadzając w jej obręb zawadiackiego ducha "ludowej" improwizacji. Tak skonstruowane utwory Muslimgauze'a stawiają przeciętnego odbiorcę muzyki popularnej w sytuacji wysoce niekomfortowej, u której podstaw leży swoisty dysonans poznawczy ("jest li to folk, czy elektronika?"). Kończy się to zazwyczaj odrzuceniem oferty artystycznej Jonesa, brakiem popularności jego produkcji, co pod pewnymi względami jest właściwie równoznaczne z wyrzuceniem tego twórcy i jego dzieł poza obręb kultury masowej (zakładając oczywiście, że jest to w ogóle możliwe).
Jak mogliśmy się przekonać ciosy Jonesa wymierzone zostały bardzo precyzyjnie, nawet jeśli nie były zadane w pełni świadomie. Muslimgauze w istocie dekonstruuje znacznie więcej niż nasze, powszechne, konwencjonalne wyobrażenia o tym, co "ludowe" i "elektroniczne", czy też "komercyjne" bądź "awangardowe" i "niezależne" w muzyce popularnej. Rozsadza on bowiem sam język kultury masowej, demistyfikuje pojęcia, określenia i kategorie służące łatwej, szybkiej i komfortowej klasyfikacji, dystrybucji i sprzedaży "towaru artystycznego".
Dariusz Brzostek